niedziela, 4 marca 2018

Interior - Islandia w najbardziej ekstremalnym wydaniu

Interior - Islandia w najbardziej ekstremalnym wydaniu

Dzień: 17 - 21;
Pokonany dystans: 337,4 km, (cała wyprawa łącznie: 1531,0 km);

Trasa: Hallormsstaður - Kárahnjúkar - Laugarvallalaug - Drekagil - Askja - Drekagil - Herðubreiðarlindir - Hrossaborg - Dettifoss.



"Islandia - wschodni fragment interioru" - przebieg trasy. Opracowanie własne w GoogleMyMaps.


Interior to region położony w środkowej części wyspy. Nie bez przyczyny nazywany jest często "sercem Islandii". To właśnie tutaj można zobaczyć najbardziej surowe oblicze tej niezwykłej krainy.
Mało kto z pierwszych kolonizatorów odważył się zapuścić w głąb wyspy. W mroźnej, bezludnej krainie chronili się tylko wyjęci spod prawa przestępcy. Dopiero kilka wieków później pojawiły się pierwsze ścieżki-skróty, przecinające górzyste serce wyspy z północy na południe. Dziś ponad 1000 lat po przybyciu pierwszych osadników na Islandię, interior jest prawie tak samo pusty i niezamieszkały jak dawniej.
Mimo to - a może właśnie dlatego - szukający przygody podróżnicy chętnie wyruszają na islandzkie pustkowia. Nigdzie indziej w Europie nie można się bardziej oddalić od cywilizacji i nie ma tak wyjątkowych krajobrazów. A są tu ogromne czapy lodowe (w tym 3 największe na Islandii: Vatnajökull, Langjökull i Hofsjökull), z których spływają liczne jęzory lodowcowe, różnego typu wulkany, wielkie pola lawowe, mroźne pustynie i ciągnące się w nieskończoność równiny pokryte czarnym wulkanicznym piaskiem. Islandzki interior przecinają dwie główne trasy: Sprengisandur i Kjölur. Pozostałe są rzadziej uczęszczane i mogą być trudniejsze do pokonania.
Kto się wybiera w głąb wyspy, będzie miał do pokonania poważne problemy natury organizacyjnej. Niemal wszystkie drogi w interiorze to zwykłe gruntowe trakty, w większości dostępne tylko dla samochodów z napędem na cztery koła. Poza tym wiele z nich przebiega przez brody na rzece (przy wysokim stanie wody, rzeki mogą okazać się barierą trudną do pokonania). Wiele z dróg jest otwartych tylko w środku lata, lecz nawet wtedy w interiorze mogą wystąpić opady śniegu i porywisty, zimny wiatr (także w lecie może się zdarzyć, że niektóre drogi z powodu trudnych warunków pogodowych mogą być zamknięte).
Pogoda w interiorze jest nieprzewidywalna, a nocować można tylko pod namiotem (zalecam kupno namiotu wytrzymałego na silny wiatr) lub w nielicznych chatach prowadzonych głównie przez Islandzki Klub Turystyczny (Ferðafelag Islands). Schrony te są usytuowane w ważnych miejscach, m.in. przy trasach Sprengisandur (niewiele) i Kjölur. Wiele z nich możecie znaleźć na mapie, którą stworzyłem dla celów mojej wyprawy (symbol - żółte domki). Luksusowych warunków w nich nie znajdziecie. Bardziej można je określić, jako spartańskie (podstawowe wyposażenie potrzebne do przetrwania).
Wybierając się w interior wiele uwagi należy poświęcić przygotowaniom. Wszystko trzeba zabrać ze sobą, w tym cały potrzebny prowiant i wodę (brak sklepów, w niektórych częściach ze względu na pustynny charakter interioru pojawia się także problem z dostępem do wody, o czym sam się przekonałem 😄). Jeżeli wybieramy się w interior samochodami, warto mieć ze sobą również zapasowe paliwo.
Z powodu grożących w głuszy niebezpieczeństw warto rozważyć opcję skorzystania z usług profesjonalnych firm. Nie jest to oczywiście tania usługa, ale dzięki temu doświadczeni kierowcy zawiozą nas autobusami lub samochodami terenowymi (pojazdy specjalnie przystosowane do jazdy po trudnych drogach interioru) w niemal każdy fragment środkowej Islandii. Przy okazji pozbędziemy się ogromu problemów związanych z logistyką w tak trudnym terenie.


DZIEŃ 17:

Właśnie z powodu problemów logistycznych (chciałem objechać dookoła wyspę), zrezygnowałem z przejazdu przez środek Islandii, jedną z kultowych tras (Sprengisandur, Kjölur). Zamiast tego postanowiłem, że dosłownie "liznę" trochę interioru, próbując dostać się w okolice kaldery wulkanu Askja (jedno z najpiękniejszych miejsc interioru) ze wschodniej Islandii. Byłem świadomy, że czeka mnie jazda dosyć trudnymi drogami, o których niewiele informacji mogłem wyczytać z Internetu. Wiedziałem, że w razie problemów z rowerem będę musiał przejść kilkadziesiąt kilometrów na północ w stronę "obwodnicy" (Route 1), albo liczyć na życzliwość kierowców tych kilkunastu/kilkudziesięciu samochodów jeżdżących tymi drogami przez całą dobę.

Tak więc siedemnastego dnia wyprawy ruszyłem (ok. 6:00) na spotkanie z wielką niewiadomą. Wiedziałem, że będzie to dla mnie niezwykła przygoda.

Hengifoss widziany zza jeziora Lagarfljót.

Pogoda tego dnia była bardzo zmienna. Zaczęło się od pochmurnego ranka. Później przez większość dnia świeciło Słońce. Pojawił się także deszcz (w okolicy góry Snæfell - krótka mżawka oraz na koniec dnia w pobliżu mojego noclegu (ok. 1,5 h intensywny deszcz)). Wiatr choć odczuwalny, nie przeszkadzał mi w jeździe rowerem.

Jezioro Lagarfljót.

Ze skraju Hallormsstaður - największego kompleksu leśnego Islandii, gdzie nocowałem "na dziko" ruszyłem szutrowym fragmentem drogi nr 933 w górę rzeki Lagarfljót. Następnie już asfaltowym odcinkiem tej drogi przejechałem na drugą stronę rzeki, kierując się w stronę Skriðuklaustur.
Skriðuklaustur - to ogromny kamienny dom kryty darnią, zbudowany przez Gunnara Gunnarssona. Zdaniem wielu jest to najładniejszy budynek na Islandii. Obecnie mieści się w nim centrum kulturalne poświęcone Gunnarssonowi oraz restauracja.
Obiekt ten był jeszcze zamknięty, gdy dotarłem w jego pobliże. Po krótkim odpoczynku ruszyłem więc w dalszą trasę.

Skriðuklaustur - jeden z najpiękniejszych budynków w Islandii.

Dojeżdżając do drogi nr 910 rozpocząłem krótki podjazd serpentyną na wznoszący się nad doliną Fljótsdalur płaskowyż Fljótsdalsheiði. Od tego momentu przez kilka najbliższych dni nie przejeżdżałem w pobliżu zamieszkałych osiedli. Jedynymi miejscami, w których mogłem spotkać mieszkających ludzi były nieliczne chaty turystyczne zlokalizowane w różnych miejscach interioru.

Dolina Fljótsdalur wraz z jeziorem Lagarfljót.

Na drodze nr 910, aż do hydroelektrowni Kárahnjúkar położony jest asfalt. Nawierzchnia ta pojawiła się na tej trasie, wraz z planami budowy hydroelektrowni. Dzięki temu, moje pierwsze 60 kilometrów w stronę interioru wiodło bardzo przyjemną trasą.
Jadąc mogłem podziwiać rozległy płaskowyż porośnięty roślinnością charakterystyczną dla tundry.

Płaskowyż Fljótsdalsheiði.

Droga nr 910 - widok na płaskowyż Fljótsdalsheiði.

Drogą nr 910 w kierunku hydroelektrowni Kárahnjúkar.

Route 910 - widok na Snæfell.

Þrælaháls (884 m n.p.m.).

Ukryty w chmurach Snæfell.

Pierwszy krótki postój zaplanowałem sobie w pobliżu Laugarfell.
Laugarfell - to hostel pośrodku pustkowia oferujący noclegi turystom. Tuż obok budynku znajdują się dwa stawy z ciepłą, mającą właściwości lecznicze wodą.
Ostatecznie zrezygnowałem z wizyty w Laugarfell. Zniechęcił mnie stromy, kamienisty zjazd do doliny, w której znajdowało się to miejsce. Tak więc choć to siedemnasty dzień mojej wyprawy, wciąż nie miałem okazji relaksować się w sławnych na cały świat ciepłych geotermalnych wodach Islandii. Całe szczęście, że ta długo oczekiwana przeze mnie chwila nastąpiła już rankiem w kolejnym dniu wyprawy. O tym, jakie to miejsce dowiecie się czytając dalszą relację z tego posta.

Laugarfell - hostel oraz dwa stawy z ciepłą, mającą właściwości lecznicze wodą.

Wróciłem ponownie na drogę nr 910, która po chwili skręca na zachód, biegnąc w pobliżu pięknej góry, a właściwie dawno nie wybuchającego wulkanu Snæfell (1833 m n.p.m.).
Snæfell - to szczyt wznoszący się na wysokość 1833 m n.p.m.. Jest najwyższym szczytem Islandii, nie licząc regionów objętych zasięgami lodowców (wyższe góry/wulkany kraju znajdują się tylko w zasięgu lodowca Vatnajökull). Snæfell w rzeczywistości jest starym wulkanem, który przez ostatnich 10000 lat nie wykazywał żadnej aktywności wulkanicznej. Wierzchołek góry jest ośnieżony, stąd wzięła się jego nazwa oznaczająca z języka islandzkiego "śnieżny szczyt/górę". Z wierzchołka Snæfell roztaczają się wspaniałe widoki na lodowiec Vatnajökull i całą rozległą przestrzeń interioru. U podnóża góry ulokowana jest chata turystyczna oraz pole namiotowe.
Pomimo, że właściwie miałem Snæfell na "wyciągnięcie dłoni" i kusiła mnie wspinaczka na jej wierzchołek, to brak odpowiedniego sprzętu do wspinaczki na tak trudny szczyt (w dodatku ośnieżony), zmusił mnie do szybkiej rezygnacji z tego szalonego pomysłu.

Snæfell (1833 m n.p.m.).

Widok na lodowiec Þrándarjökull.

Snæfell (1833 m n.p.m.) - najwyższy, nie objęty lodowcami szczyt Islandii (wyższe góry znajdują się pod lodowcem Vatnajökull).

Poniżej na filmie - mój przejazd drogą nr 910 w pobliżu Snæfell:



Mijając Snæfell podążyłem dalej na zachód w kierunku hydroelektrowni Kárahnjúkar. W tym właśnie miejscu dopadła mnie krótkotrwała niegroźna mżawka, o której już wspominałem.
Powoli traciłem też nadzieję, że uda mi się zobaczyć stado reniferów. Islandzkie renifery na wolności można spotkać tylko na pustkowiach w pobliżu lodowca Vatnajökull (wschodnia Islandia).

Widok na interior z drogi nr 910.

Dalej trasa nr 910 zaprowadziła mnie do wspaniałego punktu widokowego, z którego mogłem podziwiać oszałamiającą i rozległą przestrzeń interioru, przepiękny lodowiec Vatnajökull oraz sztuczny zbiornik wodny Hálslón, powstały w wyniku budowy tamy na potrzeby hydroelektrowni Kárahnjúkar.


Wulkan Kverkfjöll (1929 m n.p.m.) i lodowiec Vatnajökull.
Hydroelektrownia Kárahnjúkar - to elektrownia wodna położona w pobliżu lodowca Vatnajökull, we wschodniej Islandii. Oddana do użytku w 2008 roku i ostatecznie ukończona w 2009 r. Moc elektrowni to 690 MW, a produkcja roczna 4600 GWh energii elektrycznej. Wytwarzana energia przeznaczona jest dla odległej o 75 km na wschód huty aluminium koło Reyðarfjörður, należącej do jednego z największych producentów aluminium na świecie koncernu Alcoa Fjardaál.
Tama - hydroelektrownia Kárahnjúkar.

Jezioro Hálslón - sztuczny zbiornik.

Hydroelektrownia Kárahnjúkar.

Po północnej stronie tamy, znajduje się ładny kanion - Hafrahvammagljúfur.
Hafrahvammagljúfur - to 15 kilometrowy kanion, którym płynie rzeka Jökulsá á Dal. Niemal pionowe ściany wąwozu mają do 200 m wysokości. Bezpośrednio w sąsiedztwie kanionu wybudowano potężną hydroelektrownię Kárahnjúkar, dlatego część kanionu znajduje się dzisiaj pod wodą sztucznego zbiornika wodnego - jeziora Hálslón. Natomiast jego dnem nie płynie już regularnie rzeka. Budowie hydroelektrowni w tym miejscu od początku sprzeciwiały się islandzkie organizacje ekologiczne.
Na parkingu przy zaporze hydroelektrowni zrobiłem sobie przerwę, którą przeznaczyłem na krótki spacer po okolicy.

Kanion Hafrahvammagljúfur.

Hafrahvammagljúfur.

Hydroelektrownia Kárahnjúkar, jezioro Hálslón i wulkan Snæfell.

Poniżej na filmie - hydroelektrownia Kárahnjúkar, jezioro Hálslón i wulkan Snæfell:



Zaraz za tamą kończy się asfalt. Od tego momentu rozpocząłem prawdziwą przygodę z interiorem.
Przez najbliższych kilkaset kilometrów, czekała mnie jazda nierównymi, szutrowymi drogami, gdzie każdy najechany kamień, czy dziura dały się we znaki moim "czterem literom" 😆 .
Droga F910 skręciła na północ prowadząc mnie na pierwsze wzniesienie, za którym znajdowała się kamienista droga do doliny Laugavalladalur.

Szutrowy fragment road F910 za hydroelektrownią Kárahnjúkar.

W stronę "śnieżnej góry" Snæfell.

Pierwsze wzniesienie na "szutrowej" F910.

Snæfell (1833 m n.p.m.).

Podbój interioru rozpoczęty :).

Duże kamienie na drodze zmusiły mnie do zejścia z roweru. Gdy prowadziłem rower w dół do doliny pojawił się intensywny deszcz. Moje plany odnośnie relaksacyjnej kąpieli przy gorącym wodospadzie musiałem odłożyć w czasie. Pozostało mi jeszcze tylko przejście przez rzekę Laugavallaá, by dotrzeć do opuszczonej farmy Laugavellir. Dwa samochody terenowe świadczyły, że z relaksacyjnej kąpieli przy wodospadzie korzystają jacyś turyści.
W ekspresowym tempie rozłożylem namiot, by dalej nie moknąć na deszczu. Pierwotnie chciałem przeczekać w namiocie opad, jednak nawet nie wiem kiedy zasnąłem ze zmęczenia.

DZIEŃ 18:


O relaksacyjnej kąpieli pod gorącym wodospadem marzyłem na długo przed rozpoczęciem wyprawy. Tym bardziej ucieszyłem się, że wreszcie nadeszła ta długo oczekiwana chwila.
Dzień rozpocząłem od pobudki o 4:30, by już o 5:00 relaksować się samotnie pod gorącym strumieniem wody przy Laugarvallalaug (naturalny basen termalny).


Gorący wodospad przy Laugarvallalaug.
Laugavalladalur - to prawdziwa oaza pośrodku pustkowia. W pobliżu ruin opuszczonej farmy Laugavellir, znajduje się strumień geotermalny, który płynie do małego wodospadu. Ciepła woda spada do niewielkiego stawu - naturalnego basenu termalnego Laugarvallalaug. Kilka metrów niżej woda ta miesza się z zimną wodą z rzeki Laugavallaá. Sam wodospad doskonale nadaje się, jako prysznic.
Relaksująca kąpiel - gorący wodospad przy Laugarvallalaug.

Gorący wodospad przy Laugarvallalaug.

Po około godzinnej kąpieli wróciłem w pobliże namiotu, by szykować się do dalszej jazdy.

Moje obozowisko przy opuszczonej farmie Laugavellir.

Na początek czekała mnie droga powrotna bardzo nierównym i kamienistym traktem na pobliskie wzniesienie, gdzie przebiega trasa F910. Zmuszony byłem cały podjazd prowadzić rower.

Widok na dolinę Laugavalladalur.

Porzucony samochód przy kamienistej drodze do Laugavalladalur.

Wreszcie około 7:30 dotarłem na drogę, która miała mnie zaprowadzić do mojego głównego celu w interiorze - kaldery wulkanu Askja.

Piękny widok ze wzgórza nad Laugavalladalur.

Przez cały pokonany tego dnia dystans (około 60 km), nie przejeżdżałem w pobliżu ważnych atrakcji turystycznych Islandii.

Road F910 - surowe piękno interioru.

Trasa F910 wiodła cały czas szutrową drogą, gdzie do pokonania miałem wzniesienia i kilka brodów na rzekach. Co jakiś czas pojawiały się fragmenty dróg, gdzie duże kamienie, piasek lub strome podjazdy zmuszały mnie do zejścia z roweru i tym samym jego prowadzenia.

Road F910 - doliny w przeciwienstwie do wzniesień były bardziej kolorowe.

Route F910 - szara odsłona interioru.

Skrzyżowanie dróg - drogi w interiorze są dobrze oznakowane.

Po drogach interioru mogą jeździć tylko samochody z napędem na 4 koła. Na niektórych drogach kierowców czeka przeprawa przez rzeki (brody), więc samochód z wysokim zawieszeniem to podstawa.

Poniżej na filmie - pusty islandzki interior:



W tym dniu udało mi się zobaczyć zaledwie kilkanaście samochodów. Mimo to bardzo miło wspominam każdego napotkanego przeze mnie kierowcę.

Þrihyrningur widziany z route F910.

Niemal wszyscy, których mijałem na trasie okazywali różnymi gestami swój podziw dla mnie za wytrwałość w dążeniu do spełnienia największego marzenia podróżniczego.

Þrihyrningur.

Niektórzy zatrzymywali się, by zamienić ze mną parę zdań. Najczęściej słyszałem od nich słowa: you're amazing (tłum.: jesteś niesamowity) lub you're crazy (tłum. jesteś szalony). Inni zaś bili mi brawo, pokazywali kciuk skierowany do góry lub krzyczeli dopingujące hasła, gdy akurat podjeżdżałem na wzniesienie. Mówiąc szczerze, czułem się trochę nieswojo, bo osobiście nie lubię być w centrum uwagi. Miałem wrażenie, że biorę udział w wyścigu "Tour de France", gdzie każda spotkana osoba mnie dopinguje. Na jednym ze stromych podjazdów, gdy prowadziłem rower zatrzymał się przy mnie kierowca ciężarówki. Miły Islandczyk widząc mnie obok roweru (sądził, że mam jakiś problem z rowerem), zaproponował mi pomoc w postaci podwózki do najbliższej miejscowości. Oczywiście grzecznie odmówiłem, bo nic mi nie dolegało. Wiedziałem, że niektóre fragmenty w interiorze będę musiał pokonać pieszo, a skoro nie mam kontuzji, rower też nie ma żadnego defektu, to za wszelką cenę chciałem pokonać cały ten dystans z pomocą własnych mięśni.

Te wszystkie opisane tutaj sytuacje były dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem.

Interior - road F910.

Zdarzało się, że w pewnych przypadkach turyści mnie denerwowali. Działo się to w sytuacji, gdy stawali na mojej trasie zaopatrzeni w aparaty fotograficzne. Oni mieli swoje unikalne ujęcia z rowerzystą w interiorze, a ja musiałem często zmieniać stronę na drodze, na bardziej kamienistą i przez to mniej komfortową do jazdy rowerem. Już wiem, dlaczego kolarze czasem podczas podjazdów w wyścigu kolarskim, potrafią odepchnąć takiego przeszkadzającego im w jeździe fotografa, który dla zdobycia unikalnego zdjęcia jest w stanie spowodować kraksę z rowerzystą.

Kolejne skrzyżowanie dróg: F910 i F905.

Pogodę tego dnia miałem dobrą, aż do okolic skrzyżowania z drogą F905, gdy pojawił się przelotny opad. Na moment pojawiła się nawet tęcza, która ładnie prezentowała się nad trasą mojego przejazdu.

W interiorze występuje nieprzewidywalna pogoda.

Tęcza nad trasą mojego przejazdu road F910.

Poniżej na filmie - tęcza w islandzkim interiorze:



Po interiorze poruszają się specjalnie przystosowane do jazdy po tak trudnych drogach autokary.

Kolejny do pokonania bród na rzece.

Poniżej na filmie - przeprawa przez niewielką rzekę w interiorze:



Kilka kilometrów przed rzeką Kreppa mijałem czwórkę turystów, którzy pieszo planowali przejść cały interior (ze wschodu na zachód). Ogromny szacunek dla nich, bo podjęli się bardzo trudnego zadania.

Typowy widok dla interioru.

W pobliżu niewielkich wzgórz niedaleko rzeki Kreppa postanowiłem rozbić namiot. Nie miało większego sensu jechać dalej ze względu na późną porę, a także fakt że bardzo trudno było w interiorze znaleźć tak dobrze osłonięte od wiatru miejsce (wiatr w interiorze to największa bolączka każdego turysty).

Nocleg "na dziko" - w interiorze namiot powinno się rozbić w dobrze osłoniętym od wiatru miejscu.


DZIEŃ 19:


Kolejny dzień mojej wyprawy rozpoczął się od bardzo pięknego poranka. Obudziłem się o 5:00, by po kilkudziesięciu minutach podziwiać jeden z najpiękniejszych widoków w czasie mojej wyprawy. Moim oczom ukazał się majestatyczny Herðubreið - zdaniem Islandczyków najpiękniejsza góra kraju (właściwie to wulkan subglacjalny). O Herðubreið będzie nieco więcej w dalszej części tego posta.

Ranek z widokiem na Herðubreið.

Herðubreið (1682 m n.p.m.) - wulkan subglacjalny.

Herðubreið - jeden z piękniejszych widoków, jakie zastałem podczas wyprawy.

Zebrawszy cały swój "dobytek" 😜, ruszyłem przed siebie drogą F910.

Moja "maszyna" w interiorze.

Nad Herðubreið dosyć szybko zaczęły zbierać się chmury.

Poniżej na filmie - interior z widokiem na Herðubreið:



Trasa po kilkunastu minutach doprowadziła mnie do dużej rzeki lodowcowej. Przyznam się, że miałem duże obawy, w jaki sposób pokonam tą rzekę. Na szczęście na rzece Kreppa znajduje się most, którym bez żadnych problemów przejechałem na drugą stronę rzeki.

"Wijąca się"  wśród pola lawowego droga nr F910.

Kreppa - rwąca rzeka glacjalna.

Most nad rzeką Kreppa.

Kreppa to nie jedyna duża rzeka lodowcowa, z którą tego dnia musiałem się zmierzyć.

W interiorze występuje niewiele gatunków roślin. Na zdjęciu jeden z przedstawicieli islandzkiej flory.

Upptyppingar (1084 m n.p.m.) - góra tufowa niedaleko drogi F910.

Poniżej na filmie - interior z widokiem na górę Upptyppingar:



Droga F910 wśród pola lawowego.

Czasem płaski interior przybierał swoje górzyste oblicze.

Herðubreið jest widoczny z różnych zakątków drogi F910.

Piaszczysty fragment drogi F910.

Parę kilometrów dalej Route F910 przebiega nad Jökulsá á Fjöllum. Także tutaj na moje szczęście znajdował się mostek. Nie wiem co bym zrobił, gdyby któryś z nich był zerwany. Nurt w obu rzekach był zbyt rwący, by dało się bezpiecznie przejść na ich drugi brzeg. Rzeczywistość w obu przypadkach okazała się dla mnie łaskawa i dziś mogę tylko gdybać ("co by było, gdyby...?") nad tym problemem.

Skrzyżowanie dróg F902 i F910.

Jökulsá á Fjöllum - rzeka lodowcowa.

Za Jökulsá á Fjöllum nawierzchnia na drodze była pokryta piaskiem. Z tego powodu nie byłem w stanie jechać przy tak cieńkich oponach na kołach. Przez kilka kilometrów znów prowadziłem rower.

Wreszcie moim oczom ukazało się skrzyżowanie dróg (F88 z F910). Nareszcie !!! Przede mną ostatnia prosta do kaldery Askji.

W oddali mogłem dostrzec wulkany pokryte lodowcem (na zdjęciu Kverkfjöll (1929 m n.p.m.)).

Mój cel dnia - kaldera wulkanu Askja, niestety "schowany" był za deszczowymi chmurami.

Kolejne skrzyżowanie dróg: F910 i F88.

Na szczęście deszczowe chmury szybko opuściły kalderę wulkanu Askja.

Im bliżej wulkanu, tym droga stawała się bardziej kamienista. Dzięki czemu znów mogłem jechać rowerem.
Po jakimś czasie widzę przed sobą służbowego pickupa, na którym widnieje napis Vatnajökull National Park. Strażniczka parku narodowego zatrzymuje przede mną samochód. Pierwsza myśl, jaka mi przeszła przed oczyma - czyżby zamknięto szlak do Askji? Może akurat trafiłem na przebudzenie tego wulkanu?
Okazało się, że nie taki diabeł straszny. Zostałem tylko przepytany o cel mojej wizyty w parku narodowym. Musiałem także odpowiedzieć na pytanie, gdzie zamierzam nocować. Przy okazji zostałem pouczony o zasadach obowiązujących w parku narodowym, dostałem garść niezbędnych informacji oraz bardzo dokładną mapę.
Dalszą trasę na kemping Dreki (kemping zlokalizowany tuż obok kaldery wulkanu Askja) pokonałem już bez większych przygód.

Vikrafellsleið.

W stronę wulkanu Askja - road F910.

Gdy dotarłem na kemping, niemal od razu ruszyłem na ścieżkę prowadząca do wnętrza kaldery Askji. Rozbijanie namiotu na kempingu pozostawiłem sobie na później, co jak się później okazało było dużym błędem.

Kemping Dreki pod wulkanem Askja.

Wziąłem tylko ze sobą jeszcze ręcznik.
Że co?
Pewnie myślicie, że zwariowałem. Po co mi ręcznik w wulkanie?
Ręcznik wziąłem ze sobą, bo zamierzałem sobie popływać we wnętrzu krateru 😜 .

Do wnętrza wulkanu Askja:

Droga do wnętrza kaldery Askja nie była jednak łatwa. Musiałem wpierw pokonać dystans ok. 9 km, wiodący stromą trasą wśród "księżycowego krajobrazu", gdzie poza ostrymi skałami musiałem się zmierzyć z płatami śliskiego śniegu.

Wulkaniczne skały - podejście na wulkan Askja (1510 m n.p.m.).

Podczas wspinaczki, gdzieniegdzie pojawiały się płaty śniegu.

Piękny widok na interior - podejście na wulkan Askja.

Gdy wreszcie dotarłem na krawędź kaldery, moim oczom ukazał się widok na jedno z najgłębszych jezior Islandii - Öskjuvatn (jezioro wulkaniczne).

Jezioro wulkaniczne Öskjuvatn znajduje się wewnątrz kaldery wulkanu Askja.

Öskjuvatn to jedno z najgłębszych jezior Islandii (max. 220 m głębokości).

Poniżej na filmie - kaldera wulkanu Askja:



Dalej moja trasa wiodła do wnętrza kaldery, by następnie skręcić w stronę krateru Viti.
Askja (1510 m n.p.m.) - to wulkan położony w centralnej części Islandii. Kaldera wulkanu otoczona ośnieżonymi górami Dyngjufjöll ma rozmiar 50 km². Znajdują się w niej dwa jeziora: Öskjuvatn (zaliczane do najgłębszych w kraju - ok. 220 m głebokości) oraz Viti (isl. "piekło" wypełnione ciepłą, siarkową wodą). Po raz ostatni do erupcji tego wulkanu doszło w 1961 r..
Strome zejście do wnętrza kaldery wulkanu Askja.

Ścieżka prowadząca w stronę krateru Viti (Askja).

Wyziewy wulkaniczne (ekshalacje) świadczą, że to wciąż aktywny wulkan.

Najmłodsze skały wulkanu Askja.

W kalderze wulkanu Askja znajdują się dwa kratery wypełnione jeziorami: Viti i Öskjuvatn.

Szlakiem przez pole lawy, powstałe podczas ostatniej erupcji Askji.

Na krawędzi krateru Viti spotkałem turystów, którzy niemal "po kolana w błocie" wychodzili ze środka krateru. Stroma ścieżka do jego wnętrza była bardzo śliska. Z ogromnym bólem w sercu podjąłem decyzję o rezygnacji z kąpieli, w tym ciepłym jeziorku wulkanicznym (turyści często zażywają w nim kąpieli). Zadecydowały 3 główne czynniki: ograniczona ilość odzieży (nie miałem zapasowej kurtki ani butów, więc nie chciałem się zbytnio ubrudzić), duże niebezpieczeństwo (śliskie i strome zejście) oraz pogarszająca się pogoda.

Krater Viti.

Widok na oba jeziora wulkaniczne - kaldera wulkanu Askja.

Widok na oba jeziora wulkaniczne - kaldera wulkanu Askja.

Krater Viti.

Poniżej na filmie - kaldera wulkanu Askja:



Właśnie przez zmieniającą się pogodę, podjąłem decyzję o powrocie. Szybkim tempem starałem się dojść na kemping w nadziei, że zdążę przed deszczem. Przede mną był przecież długi dystans (ok. 9 km). Niestety kiepska aura dopadła mnie na krawędzi kaldery wulkanu. Zrobiło się dosyć niebezpiecznie. Zerwał się bardzo silny wiatr (osiągał najwyższe prędkości - licząc ogólnie całą moją wyprawę), który utrudniał mi poruszanie (moje stopy nie "lądowały" tam gdzie chciałem). Wraz z wiatrem pojawił się intensywny deszcz, który szybko został zastąpiony przez grad. Temperatura powietrza gwałtownie zaczęła spadać. Zastanawiałem się, czy czasem zaraz nie zacznie sypać śnieg, którego opad podczas trwania letnich miesięcy w interiorze nie jest anomalią.

Poniżej na filmie - wulkan Askja - początek "pogodowego armagedonu":



W końcu szczęśliwie dotarłem w pobliże kempingu Dreki.
Pierwotnie w planach miałem jeszcze zwiedzanie pięknego kanionu Drekagil, który rozpoczyna się kilkadziesiąt metrów za chatami turystycznymi Dreki. Niestety pogoda pokrzyżowała mi te plany, dlatego zdecydowałem się wejść do jego wnętrza zaledwie na kilkadziesiąt metrów. Na zdjęciu poniżej możecie zobaczyć widok, który zastałem w Drekagil.
Drekagil - to piękny kanion w południowej części wulkanicznego pasma górskiego Dyngjufjöll (kanion wcina się w kalderę wulkanu Askja).

Kanion Drekagil.

Po powrocie na kemping czekało mnie bardzo trudne zadanie. Jak przy tak silnym wietrze rozłożyć namiot?
Z rozbiciem namiotu walczyłem z dobrą godzinę, wykorzystując każdą krótką chwilę, gdy osłabł nieco wiatr. Musiałem też uważać, by przez chwilę nieuwagi, wiatr nie wyrwał mi namiotu.
Wreszcie udało mi się przymocować do ziemi namiot. Mimo to, bardzo wyginał się przy każdym silniejszym podmuchu. Postanowiłem zabezpieczyc namiot, obkładając go kamieniami (lepszym rozwiązaniem jest budowa wysokiego, kamiennego muru osłaniającego namiot).
Gdy ukończyłem to zadanie wskoczyłem do namiotu i w jego przedsionku przygotowałem sobie obiad. Nie miałem już ochoty wychodzić z namiotu, w tak okropną pogodę. Przy każdym większym podmuchu modliłem się, by namiot wytrzymał te ekstremalne warunki atmosferyczne, w których przyszło mi biwakować.
Leżąc już w śpiworze usłyszałem w pewnym momencie stukanie do namiotu. Po chwili obustronnej ciszy usłyszałem głos Holendra. Nie wiedząc jeszcze o co chodzi, uchyliłem wejście do namiotu, by kontynuować rozpoczętą rozmowę. Jakie zdziwienie mnie ogarnęło, gdy dowiedziałem się że przyszedł z zaproszeniem na wspólny obiad do miejscowej stołówki (jedna z chat na kempingu służyła turystom do przygotowywania i spożywania posiłków). Szczerze mówiąc, nie miałem ochoty już dziś wychodzić z ciepłego śpiworu zwłaszcza, że byłem już po obiedzie. Postanowiłem, że pójdę tylko na chwilę. W końcu to doskonała okazja do wymienienia spostrzeżeń na temat Islandii (ten temat mnie strasznie interesował u każdego napotkanego turysty, z którym miałem okazję rozmawiać na wyspie). Może to przez "szaleństwo", jakie Islandia wywarła w moim życiu (do dziś śledzę newsy z Islandii i czytam ciekawostki naukowe na temat tego kraju). Samą Islandię traktuję, jak drugą ojczyznę. Myślę, że każdy z nas ma swoje wyobrażenie raju, w jakim chciałby mieszkać. W moim przypadku Islandia jest biblijnym "Edenem" i nieważne, że akurat w przeciwieństwie do opisu raju z "Księgi Rodzaju", w tym moim jest bardzo niewiele drzew 😂.
Okazało się, że dostałem zaproszenie od dosyć licznej grupy Holendrów 😏. Nie przy obiedzie, tylko przy kubku gorącej herbaty, spędziłem miłą chwilę na pogawędce. Oczywiście musiałem się tłumaczyć, dlaczego zdecydowałem się na wyprawę rowerową dookoła Islandii (w tak niesprzyjającym rowerzystom kraju), w dodatku zahaczając o niegościnny interior, co moi rozmówcy uważali za bardzo trudne i zarazem odważne przedsięwzięcie. Rozmowę uzupełniały nam opisy przygód na wyspie 😊.
Wracając do namiotu przez chwilę zastanawiałem się, czy czasem wiatr mi go nie porwał. Na szczęście był na swoim miejscu.
Lądując w śpiworze wiedziałem, że już nikt dziś mnie nie wyrwie ponownie na nogi. Mimo sporego zmęczenia miałem duże problemy, żeby przy tak silnym wietrze zasnąć.

DZIEŃ 20: 

Poprzedniego dnia osiągnąłem główny cel mojej wizyty w interiorze, czyli kalderę wulkanu Askja. W związku z tym, moim kolejnym celem był powrót do cywilizacji, a dokładniej na okrążającą kraj sławną drogę nr 1. By tego dokonać wybrałem najkrótszą trasę (najpierw znany mi już z dnia poprzedniego fragment road F910, a później F88), która wiedzie wzdłuż potężnej rzeki lodowcowej Jökulsá á Fjöllum.
Niestety mój zapał ostudziła pogoda. Mimo wczesnej pobudki (ok. 7:00) padający deszcz, zmusił mnie do odłożenia realizacji tych planów w czasie. Zdecydowałem się tylko wychylić z namiotu, by zobaczyć czy mój rower stoi na swoim miejscu oraz jak wygląda kemping po tej wichurze, która zelżała dopiero nad ranem.
Rower leżał obok namiotu w miejscu, w którym go zostawiłem. Kilkanaście metrów obok dostrzegłem dwa uszkodzone od wiatru namioty. Sądząc po nazwie modelu, zostały zakupione w popularnym także w naszym kraju sklepie sportowym. Tutaj przestroga dla Was. Jeżeli wybieracie się na Islandię, pamiętajcie o zabraniu solidnego namiotu, odpornego na silne porywy wiatru, a zwłaszcza jeżeli zamierzacie nocować "na dziko". Lepiej wygląda sytuacja na islandzkich kempingach, zlokalizowanych w niemal każdej miejscowości. W tym wypadku kempingi są z reguły dobrze osłonięte od wiatru (umiejscowienie między drzewami lub wśród skał).
Wreszcie ok. 11:00 ustąpił deszcz. Nie tracąc kolejnych cennych minut, zabrałem się za zwijanie mojego "obozowiska".

Kemping Dreki - poranna tęcza.

Praktycznie wszyscy, którzy przyjechali samochodami na kemping Dreki, zdążyli już stąd odjechać. Poza mną w Dreki pozostał jeszcze młody, samotny rowerzysta z Francji, który zamierzał kontynuować swoją podróż na południe przez środek Islandii (planował drogą F910 dojechać do sławnej trasy Sprengisandur (F26)), autostopowicz próbujący od wczoraj wyjechać z kempingu (nie jest łatwo podróżować autostopem po Islandii) oraz młody Hiszpan, który na przywitanie ze mną poczęstował mnie kawą 😃.
Serdeczność ludzi napotkanych w interiorze to jedna z tych rzeczy, które najmilej będę wspominał z moich przygód w środkowej Islandii.
Wreszcie gotowy do jazdy ruszyłem w drogę powrotną  Route F910.
Zaraz za Dreki znajduje się pierwszy tego dnia bród na rzece (właściwie to bardziej od rzeki pasuje określenie strumień). Ciek był tak mały, że pokonując go nawet nie schodziłem z roweru (w przypadku tych większych, zmuszony byłem zakładać klapki). Gorzej było z kolejnym (nieco większym), gdzie nie obyło się bez zakładania klapek.
Bez większych problemów dotarłem w okolice skrzyżowania tras: F910 i F88, gdzie nawierzchnia jest nieco bardziej piaszczysta. Znów musiałem zsiaść z roweru.
Po paru kilometrach marszu napotkałem równiarkę, odgarniającą nawiany na drogę piasek. Wreszcie, gdy piach został odgarnięty, mogłem ponownie siąść na rower.
Równiarka to maszyna, którą czesto spotykałem na islandzkich drogach szutrowych. Dzięki nim w ogóle jest możliwa jazda tymi nierównymi drogami, a trzeba przyznać że na Islandii do dzisiaj wiele ważnych tras (czasem to najważniejsze drogi w regionie) ma taką właśnie nawierzchnię.

W końcu dotarłem w pobliże Herðubreið (1682 m n.p.m.), gdzie położona jest chata turystyczna i kemping Þorsteinsskáli (Herðubreiðarlindir).

Þorsteinsskáli (Herðubreiðarlindir).
Herðubreið (1682 m n.p.m.) - to wygasły wulkan subglacjalny. Na szczycie wulkanu znajduje się mały subaeralny stożek popiołu, u podnóży rozległe stożki osypiskowe. W czasach historucznych nie odnotowano żadnych erupcji. W 2002 r. mieszkańcy Islandii uznali Herðubreið za najładniejszą górę w kraju.
W okolicach Herðubreið nastąpiło krótkotrwałe załamanie pogody. Znów pojawił się deszcz, a sama góra "tonęła" w chmurach.

Ukryty za chmurami Herðubreið.

Właśnie przez pogodę zrezygnowałem z uzupełnienia wodą moich pojemników. Pierwotnie planowałem to zrobić właśnie na kempingu Herðubreiðarlindir. Zamiast tego wolałem, jak najszybciej opuścić okolice Herðubreið, gdzie zbierały się deszczowe chmury. Z jednej strony uciekłem przed deszczem, a z drugiej kończące się zapasy wody do picia, miały mi dać popalić w kolejnym dniu wyprawy (sytuacja ta została opisana w dalszej części wpisu).

Za Þorsteinsskáli musiałem pokonywać kilka brodów na rzekach (droga F88).

Droga F88 - Herðubreið.

Dalsza trasa F88 wiodła w pobliżu rezerwatu przyrody Herðubreiðarfridland. Przede mną pojawiły się do pokonania liczne brody na rzekach.

Bród na rzece Lindaá.

Rezerwat przyrody Herðubreiðarfridland.

Przy jednym z nich zauważyłem służbowy samochód, należący do strażników Vatnajökull National Park. Zatrzymywali oni każdy przejeżdżający samochód, żeby poinformować kierowców o wysokim stanie wody na rzece Lindaá. Poza tym informowali ich, że jeśli chcą mogą przejeżdżać przez rzekę na własną odpowiedzialność. Gdy dotarłem do rzeki Lindaá, kierujący Dacią Duster turysta, ewidentnie bał się przekraczać tą głęboką rzekę. Czekał na to, aż ja przejdę pierwszy. Dzięki temu miał okazję zorientować się, jaką ma wybrać trasę oraz jak głęboka jest woda (mi sięgała ponad kolana). Szczęśliwie udało mu się przejechać. Pasażerka aż skakała w samochodzie z radości 😂. Na koniec otrzymałem serdeczne podziękowania w formie miłych gestów. Odwdzięczyłem się tym samym, wskazując kciuk do góry i bijąc brawo 😃.

Kolejna przeprawa przez rzekę.

Widok z drogi F88 na Herðubreið.

Rezerwat przyrody Herðubreiðarfridland.

Herðubreið.

Przy kolejnej przeprawie, miałem okazję spotkać grupę motocyklistów z Polski. Po raz kolejny potwierdziło się przekonanie, że rodaków mogę spotkać wszędzie na świecie. Nawet tutaj w bezludnym interiorze 😃.

Droga F88.

Polscy motocykliści podczas przeprawy przez rzekę.

Ostatnią rzeką, którą przekraczałem tego dnia była Grafarlandaá. Gdy byłem już na jej drugim brzegu, spotkałem czwórkę rowerzystów z Rosji, zmierzających w stronę Askji (nocleg zaplanowali sobie na kempingu Herðubreiðarlindir).

Poniżej na filmie - przeprawa przez rzekę Grafarlandaá:



Z każdą minutą robiło się coraz ciemniej, a ja musiałem znaleźć jeszcze jakąś fajną miejscówkę na nocleg. Tylko, gdzie ją znaleźć, skoro wszędzie dookoła jest płaska równina? Potrzebowałem miejsca, gdzie będę osłonięty od silnych podmuchów wiatru. Spojrzałem na mapę, a następnie na GPS, by zlokalizować swoją pozycję. Spostrzegłem na mapie wzgórza, do których miałem jeszcze kilka kilometrów. Nie tracąc czasu podążyłem w ich kierunku. Okazało się, że trafiłem na przepiękną miejscówkę.

Piękne krajobrazy z trasy F88.

Piękne krajobrazy z trasy F88.

Piękne krajobrazy z trasy F88.

Rozbiłem więc swój namiot, by później delektować się przy posiłku pięknym widokiem.

Moja miejscówka - jedna z najlepszych podczas wyprawy.

Jedząc owsiankę mogłem podziwiać taki oto piękny widok.

Tak zakończył się kolejny dzień mojej przygody w interiorze. Tym razem przejechałem około 60 kilometrów.

DZIEŃ 21: 

Ostatni dzień mojej przygody z interiorem, rozpoczął się od wczesnej pobudki (ok. 5:00), by kilkadziesiąt minut po 6:00 być już w trasie. Poranek był dosyć pochmurny. Przeczuwałem, że wkrótce znowu zacznie padać deszcz. Zacisnąłem więc zęby, by przejechać tyle kilometrów ile będę potrafił, póki pozwalała na to pogoda.
Deszczu jak nie było, tak nie ma, a mijały kolejne godziny i kilometry.

Pole lawowe obok trasy F88.

Route F88 - na horyzoncie widoczny krater Hrossaborg.

Pierwsze krople pojawiły się dopiero na ostatnich 5 kilometrach drogi F88 (niedaleko krateru Hrossaborg).

Krater Hrossaborg.

Wreszcie dojechałem do krateru Hrossaborg.

Krater Hrossaborg.
Hrossaborg - to krater wulkanu sprzed ok. 10000 lat. Powstał w wyniku napierania magmy na powierzchnię wywołując ogromną eksplozję pary wodnej i skał. Od drogi F88 do krateru prowadzi wąska droga. Można nią wjechać do jego wnętrza ponieważ jedna ze ścian jest zawalona.
Oczywiście musiałem sobie zrobić sesję zdjęciową z rowerem, bo nie często zdarza się, by mieć zdjęcie z rowerem we wnętrzu krateru wulkanicznego.

We wnętrzu krateru Hrossaborg.

Pozostało mi już tylko dojechać do "jedynki".

Hurra!
Dotarłem do szosy, po przejechaniu "po szutrze" kilkuset kilometrów.

Złą wiadomością było to, że jest to ruchliwa droga. W dodatku znacząco zepsuła się pogoda. Znikąd pojawił się silny, boczny wiatr spychający mnie pod koła samochodów. Z czasem nasilał się deszcz. Całe szczęście, że plan mojej wyprawy zakładał tylko paru kilometrowy odcinek "Ring Road", za którym miałem skręcić na drogę nr 862 w kierunku wodospadu Dettifoss.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt że musiałem skręcić na północ, przez co czekała mnie jazda w kierunku, z którego wiał ten silny wiatr.
Choć do Dettifoss było niewiele kilometrów, to walka z wiatrem i coraz mocniej padający deszcz odbierały mi szybko siły. Pojawiły się po raz kolejny przekleństwa i wątpliwości. Po co w ogóle jadę do wodospadu Dettifoss w tak okropną pogodę?
Bardzo zależało mi w tym miejscu na ładnej pogodzie. A szans na poprawę pogody nie było widać.
Na domiar złego, bardzo małe było moje tempo. Perspektywa dotarcia na kemping Vesturdalur, z każda minutą coraz bardziej się oddalała.
Dojeżdżając do wodospadu Dettifoss, zostawiłem rower na parkingu i udałem się w deszczu nad jeden z najpotężniejszych wodospadów Europy.
Dettifoss - to potężny wodospad w połnocno-wschodniej Islandii (przez kombinację objętości przepływu, szerokość i wysokość to jeden z najbogatszych w energię wodospadów Europy). Rzeka Jökulsá á Fjöllum wpada w tym miejscu do głębokiego na 100 metrów kanionu Jökulsárgljúfur. Przez próg przelewa się średnio 193 m³ wody na sekundę (wartość zmienia się w zależności od pory roku). W 2011 roku wodospad służył za scenerię podczas kręcenia sceny otwierającej film "Prometeusz" w reżyserii Ridleya Scotta.
Mimo kiepskiej aury, ogromne wrażenie zrobił na mnie ten wodospad. Coraz częściej zacząłem myśleć o rozbiciu gdzieś niedaleko namiotu, by jutro znów udać się w przypadku lepszej pogody nad Dettifoss.

Wodospad Dettifoss.

Udało mi się znaleźć taką lokalizację, gdy wracałem z powrotem na Route 862.
Jeszcze tylko wysuszyć przemoczone ubrania (co w taką pogodę nie było zadaniem łatwym) i zjeść obiad. Na moje nieszczęście przypomniałem sobie, że mam resztki wody pitnej. I jak tu w ogóle coś ugotować? Jestem w kraju, gdzie wody pitnej jest pod dostatkiem, a prawie umieram z pragnienia 😂. To chyba mogło się, tylko mnie przytrafić. Jedynym pomysłem, jaki przychodził mi wówczas do głowy, było wystawienie pustej butelki, by złapać troche deszczówki. W taki właśnie sposób nie umarłem z pragnienia i z resztek wody przygotowałem owsiankę. Całe szczęście, że jutro po kilku kilometrach uzupełnię puste butelki, gdy będę na kempingu Vesturdalur.
Choć było wczesne popołudnie postanowiłem, że po uzupełnieniu notatnika (tam zapisywałem w punktach swoje spostrzeżenia z każdego dnia wyprawy), położę się wcześniej spać. Dobrze mi zrobił, tak długi odpoczynek regeneracyjny.
Wreszcie zakończyłem jeden z najtrudniejszych etapów mojej wyprawy - przygodę z interiorem.

Poniżej na filmie - wodospad Dettifoss:



Kolejne dni to przygoda z północną Islandią.
Tak zakończył się 21 dzień mojej wyprawy rowerowej dookoła Islandii. Tym razem udało mi się przejechać ok. 66 kilometrów.

1 komentarz: